W poszukiwaniu oryginalnych smaków w wakacje zawitaliśmy do Sztokholmu, gdzie gwiazdkami Michelin świecą restauracje na kulinarnym firmamencie, i nie zawsze trzeba czekać tygodniami na rezerwację, żeby móc spróbować specjałów z Nowej Kuchni Nordyckiej. Czasami wystarczy pójść do "tylnej kieszonki" - tańszej wersji gwiazdkowej restauracji i na własne oczy i kubki smakowe sprawdzić jak z prostych, sezonowych i lokalnych składników, często przyniesionych z lasu i łąki, wyczarowuje się kulinarne arcydzieła.
Trend kulinarny zapoczątkowany w 2004 roku, promujący czerpanie z natury oraz wyższość kuchni lokalnej i sezonowej nad międzynarodową skutkuje tym, że chwasty przyniesione z pola są obsadzane w roli gwiazdy i z powodzeniem występują w towarzystwie trufli, karczochów i innych wyszukanych frykasów. Jego propagatorów można znaleźć w wielu miejscach, np. w restauracji Gastrologik, którą prowadzi dwóch młodych, zdolnych i utytułowanych :) Jacob Holmström i Anton Bjuhr.
Jak grzyby po deszczu wyrastają restauracyjne ogródki, gdzie każdy dostępny kawałek ziemi (w doniczkach również) obsiewa się ziołami i warzywami, żeby móc się cieszyć naturą i maksymalnie skrócić czas podróży jedzenia na talerz. Już nikogo nie dziwi szef kuchni zbierający w lesie pastorały (jadalne pędy orlicy), ani krzaki pomidorów rosnące przed wejściem do restauracji.
Znakomitym uzupełnieniem dobrej kuchni i skandynawskiej estetyki okazały się wysokiej jakości tkaniny z naturalnych włókien, towarzyszące na stole serwowanym potrawom w postaci obrusów, serwetek i innych dodatków. Znalazłam je później w jednym ze sztokholmskich "kolorowych" sklepów, ze zdumieniem odkrywając ileż to odcieni i nazw może mieć jeden kolor. Kilka dni temu przeglądając świąteczną ofertę polskich sklepów w poszukiwaniu ciekawych dekoracji stołowych, które nie skończą swojego żywota zaraz po świętach, z wielką radością ponownie odkryłam markę Kardelen. Wiedziona oczami wyobraźni i radością, że nie muszę specjalnie jechać do Sztokholmu (skądinąd pięknego miasta :) ) pośpiesznie nabyłam kilka kolorowych zestawów.
Na świątecznym stole nie może zabraknąć jajek, ale sięgając do Natury Kuchni Polskiej (jak to robi Wojciech Amaro, póki co jedyna polska gwiazdka Michelin) można je serwować w prosty i niebanalny sposób. Ja proponuję jajka przepiórki marynowane 12 godzin w kwasie z buraka podane z popcornem z polskiej kaszy gryczanej, a zamiast majonezu aromatyczna galaretka z kwasu buraczanego i świeże zioła. Plejada kolorów, smaków i faktur. Bardzo oryginalne jajka, chrupiący popcorn i rozpływająca się w ustach galaretka.
Smacznie polecam :)
Porcje: 2
Składniki:
- 6 jajek przepiórki,
- 1/2 szklanki kwasu buraczanego,
- 2 plastry kiszonych buraków (opcjonalnie),
- 4 łyżki suchej kaszy gryczanej,
- galaretka z kwasu buraczanego (tu przepis),
- olej,
- świeże zioła,
- sól i pieprz do smaku.
Przygotowanie:
- Jajka włożyć do miski z zimną wodą żeby sprawdzić ich świeżość, wyrzucić te pływające na powierzchni. Następnie przełożyć je do gotującej się i posolonej wody na 4 minuty. Ugotowane ponownie przełożyć do miski z wodą i wystudzić. Zimne obrać ze skorupek turlając je po desce i lekko naciskając dłonią.
- Obrane jajka zalać kwasem buraczanym i wstawić do lodówki na minimum 12 godzin.
- W rondlu mocno rozgrzać ok. 1 szklankę oleju. Wsypać jedną łyżkę kaszy na małe metalowe sitko i zanurzyć na kilka sekund w gorącym oleju, czynność powtórzyć z pozostałą kaszą. Gorący popcorn odsączyć z nadmiaru tłuszczu na kilku warstwach ręcznika papierowego.
- Na talerzu położyć plaster kiszonego buraka, zamarynowane jajka przepiórki i porcje galaretki. Przybrać ziołami.
ale apetycznie i jak pięknie podana :)
OdpowiedzUsuńtak też smakuje :), zapraszam do pieczenia
UsuńKolory istne szaleństwo, ciekawe jak smokowały :)
OdpowiedzUsuńEva, nie ma co się rozpisywać nad smakiem (były znakomite ;) ) bo z literek tego nie czuć, zapraszam do osobistego sprawdzenia.
Usuń